W końcu, po trzech latach, udało nam się pojechać w Biesy na rekordową liczbę dni czterech, lecz jakże dobrze wykorzystanych! W doborowym towarzystwie czas zleciał za szybko, ale narzekać nie będziemy. W końcu stworzyliśmy własny dom nad Żulowiskiem, konkretnie nad Wetlinką, gdzie od samego rana ganiały nas słońce i nieprzyzwoicie wysokie temperatury. Kolejnym urozmaiceniem była trasa do namiotów, która prowadziła przez rzeczkę, a właściwie kładkę z kamieni (zanurzenie ich w wodzie - zróżnicowane). Urozmaicenie to niezwykle uprzyjemniało nam powroty z wydarzeń kulturalnych, szczególnie w nocy, kiedy poziom wody był podniesiony, a nasza czujność zmniejszona. Sylwia próbowała poprawić jakość kładki, dodając do niej kolejne duże kamienie, za co muszę ją tutaj oficjalnie pochwalić. Żodyn inny nie chciał.
W nocy mogliśmy do woli trząść się z zimna, przekręcać na boki, wsłuchiwać w czyjeś chrapanie oraz przywdziewać kolejne warstwy ubrań w nadziei, że zapewnią ochronę przed zimnem.
Co prawda fot samych połonin (oraz innych pięknych widoków, jakie turyści umieszczają na fejsbukowych fotach) jest mało. Żule spytają: dlaczego? Już odpowiadam. Ze względu na wypełnienie czasu innego rodzaju rozrywką - TYM RAZEM nie udało się nam zmęczyć w typowo turystyczny sposób.
Bardzo dziękuję Sylwii i Tomkowi za wspaniałą gościnę oraz pozostałym BZOMowcom za godziny spędzone na wspólnym żulowaniu w Bieszczadach!
oto i nasz rosyjski wodzirej, który przygotowuje się na imprezę

tu toczą się poranne rozmowy, tu spożywa się poranne napoje

oni skaczo dla mnie

pejzaż ze Skowronem

kolejny poranek na Żulowisku, z angielska: another day in paradise
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz